Strona:PL Lange - Miranda.djvu/169

Ta strona została przepisana.

Aleksy, obejmując ją w pół, mówił do Marfy pieściwym głosem:
— Ja cię kocham więcej, bo tylko miłość moja ku tobie nadała mi tę pewność, z jaką uwierzyłem w nową prawdę — i zacząłem ją szerzyć śród ludu.
— Piękny — zawołała Marfa — jest świat, co się rodzi w promieniach miłości.
— Piękną jest miłość.
— Słuchaj — szepnęła dziewczyna — przysięgnijmy sobie raz jeszcze, że się nigdy nie przestaniemy kochać.
— Ach — odparł Aleksy — czy wątpisz choć na chwilę.
— Nie, ale słodko mi jest przysięgać wciąż na prawdę, w którą wierzę.
I zaczęli sobie na nowo przysięgać wieczną miłość; zaczęli się namiętnie całować. Ale nie jest to rzecz rozważna całować się w miejscu, gdzie się za chwilę ma odbyć zgromadzenie.
Jakoż w chwili ich pocałunków, wystąpiła osoba trzecia, przytem nieco podraźniona tym objawem miłości.
Był to Miron Telega, wysoki, mocny brunet, o twarzy nieco żółtawej, typu Peczeniega. Ironicznie się odezwał:
— Ślicznie, moi zakochani państwo. Tu przygotowują się ważne sprawy, a wy tylko o pocałunkach myślicie. Smuci mię to głęboko, bo widzę, jak nie poważny jest wasz stosunek do naszej sprawy.
— Dlaczego? — zapytała Marfa. Wszystko u nas ożyło, wszystko zmartwychwstaje. Czemuż ma umrzeć miłość i pocałunek? Nadchodzi wiek powszechnej miłości — królestwo Boże sprowadzamy ha ziemię. Mamże się wstydzić swych uczuć?
— Inaczej mówiłaś do mnie wcale niedaw-