Strona:PL Lange - Miranda.djvu/170

Ta strona została przepisana.

no, Marfo Iłarjonówno. Ale nie chcę o tem wspominać. Czas nie po temu; i nie czas myśleć o pocałunkach. Za małą godzinę zbierze się tu ze dwadzieścia osób i mało będą mówić o miłości. Ich główna myśl, to zamach na gubernatora.
Aleksy potrząsnął głowa zaprzeczająco.
— Jestem przeciwny temu zamachowi.
— Albo więc — odparł Miron — jesteś niedołęgą, albo stronnikiem rządu.
— Sam wiesz najlepiej, że jedno i drugie jest nieprawdą. Uważam, że zabójstwo przedstawiciela rządu może być czasem koniecznością, ale tu nie ma konieczności. Wam chodzi tylko o wrzawę, efekt, popularność i nic więcej. Ja będę protestował.
Na to Miron, jakby rozgniewany, podniesionym głosem rzecze:
— Ja będę głosował za zamachem i zobaczymy, kto więcej głosów zyska.
— Gubernator tutejszy jest zerem — i śmierć jego nie przyniesie sprawie najmniejszej korzyści.
— Wielką korzyść: przerazi władzę, ukaże jej naszą potęgę, podniesie ducha ludu. Tak samo byliście przeciwni podpalaniu dworów i lasów, a jednak, skoro tylko hasło było dane — nie was słuchał lud, jeno mnie. Kto chce mieć za sobą lud, ten musi działać na jego wyobraźnię.
— Ale działanie to bywa często bezpłodne. Pozory działania — wyników brak zupełny. Tworzycie mrok. Nie zrobicie nic.
— Więcej niż wy — zgrzytliwie odparł Miron.
Marfa mu przerwała:
— A żołnierze dwudziestu ludzi zabili, 70 — wtrącono do więzienia.
— Ofiary są konieczne. Śmierć jest dobrą gospodynią.