Strona:PL Lange - Miranda.djvu/171

Ta strona została przepisana.

— Ale — zaznaczyła Marfa — niedobrze jest, gdy gospodaruje zbyt długo.
— Skończmy jednak — rzekł Miron. — Nie..czas na gawędy. Idźcie w stronę Jeleniego Jaru, tamtędy idą nasi ludzie, za pół godziny bądźcie z nimi tutaj. Ja czuwać będę z tej strony, bo tu się włóczy straż ziemska.
Aleksy z Martą poszli we wskazanym kierunku — Miron zaś, patrząc za nimi okiem pełnem nienawiści, śledził, jak daleko być mogą. Nareszcie zauważył, że muszą już być dość daleko; rozejrzał się dokoła, usta złożył w osobliwy sposób — i zaczął naśladować głos kukułki.
— Ku ku! ku ku!
Tuż w pobliżu polany gęste krzaki się poruszyły — i po paru chwilach wyszedł z gąszczy rotmistrz Iwanow i paru żołnierzy. Miron zapytał rotmistrza:
— Jesteście gotowi?
— Oczywiście. Chcemy tę sprawę załatwić jaknajprędzej.
— Więc uważajcie. Naprzód ukryjcie się należycie. Dziesięciu ludzi wystarczy. Będę dziś bardzo gwałtowny. Główny winowajca, to Aleksy: on zabił Kantarowa i Samojedowa. Dam wam znak: pokłócę się z Aleksym — i strzelę niby do niego. Wtedy macie drogę otwartą. Idźcie też do starego Fiedora, bo u niego tam i broń i proklamacje i broszury. Wszystko zakopane w ogrodzie, gdzie słoneczniki. Trzech ludzi wystarczy.
— No, bratku, — powiedział rotmistrz — dostaniesz za to Stanisława. Dowidzenia. Chłopcy, a trzymać ucho wostro.
Poczem wojskowi zniknęli w krzakach bez śladu, a Miron zaczął pogwizdywać.
— Czekajcie, — rozmyślał — zemszczę się ja na was za wszystko — i za twoją kramołę,