Strona:PL Lange - Miranda.djvu/175

Ta strona została przepisana.

— Ot, księdzówna — zawołał jeden ze studentów — jakie nam kazanie prawi.
— Ciemni jesteście — rzekła Marfa.
— Samaś ty ciemna! — ktoś jej odpowiedział.
— Nie gniewajcie się na mnie — mówiła dalej Marfa — ale ja uważam, że przedewszystkiem są nam potrzebne szkoły, żeby u nas nie było ani jednego analfabety!
— Patrzcie — zawołał jakiś chłop — to naród z głodu umiera, a ona pędzi nas do elementarza.
— Ziemi nam potrzeba, a nie abecadła!
— Ziemi! ziemi!
— Lasów!
Czepuchin zaś dodał:
— A nie — to palić, palić!
Właśnie zaś na widnokręgu ukazała się daleka, ale wielka łuna: szara, ciemna chmura, przeplatana złotemi iskrami.
— O, co za pożar! — zawołała panna w zielonej sukni.
— To Stepanówka się pali — objaśnił Dojezżaj.
Miron ironicznie zapytał:
— Kogoż słuchają, mnie, czy was?
— Niestety — odparł Aleksy — demokracja zawsze ginęła od demagogji. Ty budzisz w ludziach to, co w nich najgorsze.
— Czynu żądam, czynu, a wy każecie ludowi czekać sto lat, zanim do czego bądź dojdziem. Ten pożar — to dowód, że lud się niecierpliwi. Dość niewoli. Precz z rządem! Czy tam w stolicy, czy tu u nas na prowincji, niechaj każdy dąży do obalenia swej władzy.
Panna w czerwonej sukni i panna w zielonej sukni, oraz kilku studentów zaczęli bić brawo.