Strona:PL Lange - Miranda.djvu/180

Ta strona została przepisana.

i Marfę. — Cóż to się stało! — zapytał.
— Ano — odrzekł Aleksy — wzięli nas, potrzymają i puszczą. Ale za co was, ojcze, zabrali?
— Ta znaleźli u mnie broń i książki... nie wiem, kto to mi podrzucił.
Spojrzawszy dookoła, zatrzymał nagle wzrok na Mironie.
— O, ten — powiedział — parę dni temu przychodził do mnie, pytał o ciebie, to pewnie on! ale jak i kiedy to zrobił, nie wiem.
— To zagadkowa historja — zauważyła Marfa. — Przypuszczam tu zdradę. Może to z mojej strony nie ładnie, ale mam podejrzenie, że Miron jest prowokatorem.
— Ha! — z żalem i oburzeniem zawołał Miron. — Jakżem się omylił co do twego charakteru, Marfo. Przebaczyłem ci twoją dla mnie obojętność, ale nie przebaczę twego oskarżenia.
— To tylko przypuszczenie — rzekła Marfa, Aleksy zaś dodał:
— W każdym razie twój strzał wydaje mi się podejrzany.
Miron, zwracając się do otoczenia, powiedział:
— Słyszycie, co on mówi!
— Niedorzeczność — rzekł Czepuchin. — U nas tak zawsze. Zaraz denuncjacja, prowokacja...
— Odpowiecie wy mi za to — kończył Miron, gdy wojsko ustawiało więźniów szeregiem.
— Milczeć! — zawołał grzmiącym głosem rotmistrz. — Dalej w drogę.
Pochód ruszył w milczeniu. Tylko Miron zuchwale odezwał się do dowódcy:
— Panie rotmistrzu, proszę się zachowywać przyzwoicie. Kiedy rewolucja zwycięży, my będziemy wieszać was, nie wy nas.
— Sługa pokorny — rzekł szyderczo rot-