Strona:PL Lange - Miranda.djvu/181

Ta strona została przepisana.

mistrz. — Czekam na twoją gilotynę, citoyen! Śmieciarze wy, nie rewolucjoniści.
— Niech żyje rewolucja! — krzyknął Miron, a panny szeptały między sobą:
— Ach, jaki dzielny człowiek ten Miron, prawdziwy bohater!
I ruszyli w drogę i dowlekli się do miasta Kaługi. Rozsypano ich po rozmaitych turmach i więzieniach. Fiedor znalazł się w tej celi, w której siedział do ostatniej chwili. Wprowadził go Siemion i mówi mu w ten sposób:
— Siadaj, Fiedor, tu będziesz mieszkał do śmierci.
— A gdzie mój syn? — pytał Fiedor.
— Ja tam nie wiem. Pewno się już z nim nie zobaczysz.
— A gdzie jest Marfa?
— Czort ją wie! Na, maisz tu chleb i kaszę. Pomódl się do Boga, bo cię niedługo powieszą.
— Za co powieszą?
— Już mają za co. Buntowszczyk jesteś, broń chowałeś, papiery.
— Ale żeby ja co gdzie, kiedy, jak! Taż nigdy, nigdzie, nic, nijak...
— Teraz kładź się spać, jeżeli ci sumienie pozwoli. A ciebie albo powieszą, albo ci łeb utną — o tak — i mówiąc to Siemion przesunął ręką po szyi Fiedora, że aż ten zaczął wić się z bólu.

∗             ∗

Fiedor obudził się ze snu. W sieni więziennej paliły się lampy — i światło drobnym kwadratem, we drzwiach wyciętym, przenikało do celi. Na zegarze więziennym ponuro zabrzmiało dwanaście uderzeń. Północ. Fiedor z przerażeniem spoglądał wokoło.
— Ach, co mi się śniło, roiło... Dziwowiska