Strona:PL Lange - Miranda.djvu/182

Ta strona została przepisana.

same... Skąd mi to przyszło. To ja już dziewięć miesięcy. Skąd mi się wziął ten sen? Łeb mi utną, ot tak — wykrzyknął. Nie, nie ucięli mi jeszcze...
I siedział w bezmyślnej apatji. Pił wodę — i resztkę chleba dogryzał. W tym czasie wszedł znowu do celi Siemion. Miał w ręku osobliwą zabawkę. Była to mała szubieniczka, z lalką w kostjumie więźnia.
— No, cóż? — zapytał Fiedora — namyśliłeś się?
— A ty co masz w ręku? — zapytał Fiedor.
— Mały słupczyk. Chciałem ci pokazać, jak się to robi. Widzisz, to szubienica; ta lalka — to skazaniec, a tu sznurek, a tu blok — to kółko. On kładzie głowę, tak, — ty ciągniesz tak, a on idzie w górę tak. To takie proste, a ty dureń nie chcesz.
— Grzech ty mi chcesz wielki rzucić na duszę. Zabić człowieka.
— Alboż to człowiek? Gorszy wilka, albo niedźwiedzia. Zwierz prawdziwy, niechryst, co w Boga nie wierzy, przeciw świętej osobie cara spiskuje. Iluż to on sam ludzi zamordował! Takiego zabić, to największa zasługa wobec Boga i cesarza. A robota — błaha. Szach-mach i skończone. A potem drzwi ci się otworzą same, i pójdziesz sobie: hulać, pić, tańcować! Toć każdemu swoboda miła.
— Wiadomo, miła.
— No, chcesz wódki, bracie? Napijem się po jednej czarce, a dużej. Na pohybel temu łotrowi, co nas wszystkich tu trzyma jakby w niewoli. I do czego to on przymusza, niegodziwiec, dobrych ludzi.
To mówiąc podał Fiedorowi duży kielich gorzały. Fiedorow dawno już nie pił i rychło wpadł w jakiś stan pół nieprzytomny.