Strona:PL Lange - Miranda.djvu/185

Ta strona została przepisana.

Na zegarze uderzyła godzina druga. Rotmistrz był wniebowzięty, gdyż zapwene nie mało wypił wina u pana wicegubernatora.
— Mamy teraz takie piękne białe noce, że jeno kochać i marzyć. Uważaj, Siemion, żeby się tylko Fiedor nie rozmyślił, to jestem pewien, że u Jeleny Pietrowny stanę pierwej, niż kuamerjunkier. Jej Bohu, pierwej. I to dla niej lepsze. Bo cóż się jej w nim podoba? Starszy odemnie. Ma zapewne dobrą pensję i okazje niezłe; wyrabia koncesje, posady, protekcje w ministerjach, ale jej głównie to się podoba, że przez niego mogłaby bywać na dworze, frajliną zostać... Ale kiedy ja będę miał jej miljony, to się też wystaram o stanowisko na dworze i zostanę wysokim czynownikiem, może pójdę w gubernatory... Tylko, żeby zdusić tę kramołę... Ta przeklęta wojna japońska wszystko nam wywróciła do góry nogami. Trzeba tego buntowszczyka nareszcie powiesić.
Drzwi sieni więziennej otworzyły się naraz i wszedł siwiuteńki białobrody pop. Rotmistrz dał Siemionowi rubla dla popa, aby ten dobrze skazańca na śmierć przygotował. Pozdrowili się, sławiąc Boga, a rotmistrz jeszcze prosił:
— Dobry ojcze, oświećcież tę biedną obłąkaną duszę.
Pop ruszył w stronę celi, którą mu wskazał Siemion. Pop znał więzienie, gdyż nieraz tu bywał w okazjach podobnych.
Była już godzina trzecia i na dworze rozjaśniło się prawie zupełnie. Niebo było czyste i spokojne.
— Hej, Fiedor — wołał Siemion, wszedłszy do komórki starego wieśniaka — wstawaj!
— A tam co? — pytał nieprzytomny Fiedor.