Strona:PL Lange - Miranda.djvu/186

Ta strona została przepisana.

— Wstawaj. Do roboty.
— Do jakiej roboty?
— Toś już zapomniał? Co to ma być dziś o czwartej rano?
Fiedor o niczem nie pamiętał.
— O czwartej rano?
— A no — rzekł Siemion, pokazując mu szubieniczkę — miałeś, ot, co, pamiętasz?
— Aha! To już! Nie, nie nie chcę! Hospodi pomiłuj. Za nic na świecie. Tfu, ty czort.
— No, mój miły, to ciebie powieszą.
— Dureń jesteś. Kto mnie powiesi, jak nie ma kto wieszać. I jakże to, bez śledztwa, bez sądu, bez świadków?
— Sąd nie sąd, a my wszystko możem. Nie dziś, to jutro znajdzie się taki, co powiesi i jego i ciebie. My poczekamy, a ty będziesz wisiał. Na, masz tu wódkę, pij, ile chcesz. Zakąś. A tu masz okrycie, żeby cię nikt nie poznał. Ja tu zaraz wrócę i sam cię ubiorę.
Wychodząc, Siemion położył na pryczy rodzaj popielatego habitu z kapturem, i na korytarzu znowu się spotkał z rotmistrzem. Ten rozmawiał ze swoim ordynansem. Mitrofan zawiadomił go, że podług rozkazu sprowadził dorożkę i pomieścił w niej walizę pana rotmistrza. Dorożkarz czeka przed wrotami więzienia. Rotmistrz był zadowolony.
— Bądź gotów. O czwartej minut dziesięć jedziemy na foksal.
Mitrofan wyszedł, a wytworny oficer pytał Siemiona, jak stoi sprawa?
— Trochę się chłop burzy, ale go wódka uspokoi. Ja mu przygotowałem ubranie, żeby był zasłonięty.
— Aby się tylko nie cofnął! — pełnym tęsknoty głosem szepnął jakby w rozmarzeniu pan rotmistrz.