na ziemi. Nieznany mi instrument (ale nie gramofon) sam przez się grał piękne melodje.
Właściwie na stole była tylko kryształowa wazka, w której mieściły się pastylki w rodzaju tych, jakiemi rano częstowała mnie Damajanti.
Było nas przy stole troje: to jest moi gospodarze i ja.
Naśladowałem ich we wszystkiem: każde wzięło po jednej pastylce — i właściwie to stanowiło cały obiad.
Nadto widziałem, że jednocześnie brali w ręce wazoniki kwiatów, stojące na stole przed każdym z nas i wdychali ich aromat w sposób specjalny, którego nie mogłem się nauczyć.
Jak mi to później wytłumaczono, zapachy stanowiły nie mniej poważną część pożywienia, jak i owe tajemnicze pastylki.
Nadto była tam na stole karafka wody źródlanej i mała flaszka, napełniona płynem bezbarwnym. Gospodarze poczęstowali mnie troszką owego płynu, który rozrabia się wodą — i sami sobie podobny trunek przygotowali. Trunek to był milszy nad wszelkie wino.
Na tem skończył się obiad.
Musiałem raz jeszcze opowiedzieć swoją historję, oraz moje spotkanie z panią Damajanti i jej towarzystwem — i jednocześnie z trudem przypominałem sobie: do kogo podobną jest Damajanti?
Ale i ja byłem ciekawy; zapytałem mego gospodarza, co to za potrawa te pastylki; co to za napój — i skąd się bierze?
— Jest to wyrób sztuczny, ale my go znamy od dość dawna. Daje on nam sumę należytą wszystkich pierwiastków koniecznych do odżywiania ciała — i uwalnia nas od walki o jadło, która u was ściśle biorąc, całe życie zapełnia: widzimy to u Telurów, u Kalibanów i u Anglików.
Strona:PL Lange - Miranda.djvu/44
Ta strona została przepisana.