gdy im ci zdrajcy podsunęli myśl „ochrony“ Słońcogrodu.
Sami oni przerazili się, ujrzawszy skutki swego obłędu — i trzeba ku ich chlubie powiedzieć, wszyscy przywódcy tego ruchu samobójczą śmiercią odpokutowali za swe grzechy.
Tymczasem jednak Telury i Kalibany ziemię naszą napadły. Niedługa była to walka, a choć się naraz zbudził animusz i naraz powstała wcale bitna armja, to jednak Surjawastu uległa przemocy nieprzyjaciół — i oto znaleźliśmy się w niewoli. Było to w początkach wieku XVIII podług waszej rachuby.
Podzielili oni nasz kraj na dwie części i sami zaczęli nim rządzić. Jakkolwiek byli to barbarzyńcy, niżsi od nas i co do barwy skóry i co do ducha — to jednakże mieli za sobą siłę, która zawsze idzie przed prawem, w warunkach takich, jak np. dzisiaj są wasze.
Nasze poczucie honoru, nasza miłość własna, nasza zbiorowa dusza — czuły się zelżone i shańbione. Rozumieliśmy, żeśmy sami nie mało zawinili i że czyściec, w który zapadliśmy, ma na celu naszą poprawę.
Bo chociaż organizacja nasza, ta, której zaczątki piękne opisał wam Campanella — rozpadła się w anarchji, to jednak zasadniczo była ona wyższa od tej, którą spotkaliśmy u naszych wrogów.
Zarówno żółtoskóre Telury, jak i półczarne Kalibany oparli budowę swoich państw na czystym despotyzmie; tylko że u Telurów było wszystko rozwinięte w formach pewnego mechanicznego porządku, gdy u Kalibanów przetrwał jakiś stan bardzo pierwotny zwykłego niewolnictwa. Kalibany nie dorośli do człowieczeństwa, Teluty poprostu ludźmi być przestali.
Tacy to władcy zapanowali nad nami. Ale chociaż własny rząd utraciliśmy, to jednak pe-