Strona:PL Lange - Miranda.djvu/71

Ta strona została przepisana.

Toteż samochód nasz, usłyszawszy rozkaz mego towarzysza — puścił się po ulicach Słońcogrodu tak zawrotnym pędem, że nic a nic nie widziałem: wszystko mi zlewało w dwoistą biało-popielatą ścianę, a potem była równina bez granic. W niecałe dziesięć minut znaleźliśmy się za miastem, dokąd z różnych stron spływały powietrzem gromady młodych ludzi, żołnierzy.
Spuszczali się na obszerną równinę, która stanowiła mówiąc językiem Europy, „pole Marsowe“. I ci, którzy asystowali uroczystości zaślubin, krewni i przyjaciele Wasiszty — przybyli tu prawie jednocześnie z nami.
Miały się odbyć ćwiczenia wojskowe, poprzedzające wojnę. Ćwiczenia były urządzone na sposób manewrów. Żołnierzy było tysiąc; podzieleni byli na dwie armje po pięćset osób.
Większość przybyła w specjalnym stroju, który ukrywał się pod chlamydą.
Wasiszta chlamydę zostawił w wózku, gdzie i mnie kazał siedzieć (gdyż oczywiście na pole Marsowe nie zostałem wpuszczony).
Teraz był jakby w trykocie, w którym poruszył jakąś śrubkę czy coś podobngo — i w tej chwili miał na sobie rzekłbyś stalowy, ale nader giętki, pancerz, kolczugę, która go od stóp do głów okrywała.
Tak samo w kolczugi był przybrany cały tysiąc żołnierzy.
Jedna część wyobrażająca nieprzyjaciół, była nadto przepasana czerwoną szarfą.
Niektórzy mieli na stalowej kolczudze — złote znaki, które widocznie oznaczały rangę. Wasiszta nosił na szyi złoty kołnierzyk, który w naszej nomenklaturze odpowiadał randze pułkownika.
Na obszernem „polu Marsowem“ z dwu krańców stanęły oba wojska.
Wojsko „nasze“ było zbrojne wyłącznie