w misericordie. Nieprzyjaciel zaś miał normalne karabiny i armaty europejskie.
W oddaleniu jednej trzeciej części pola Marsowego w armji nieprzyjacielskiej zbudowany był rodzaj muru z granitu, wyobrażający fortecę; również w oddaleniu jednej trzeciej części pola po naszej stronie stała ściana z tego nieokreślonego materjału, z którego tu budowano domy, owe susznie po wsiach, it.d..; ściana była nie grubsza nad palec, wysoka na 60 metrów.
Armaty nieprzyjacielskie stały na murze tak, że mierzyły wprost w naszą ścianę.
W danej chwili zabrzmiał odgłos trąb z obu stron: było to hasło bitwy. Huknęły armaty nieprzyjacielskie; wróg zaczął strzelać w naszą ścianę: ale ściana ani drgnęła; jedne z kul płaszczyły się w jej powierzchni, rozpalały ją na chwilę, w punkcie uderzonym, do czerwoności, poczem w nią wsiąkały, niknąc bez śladu.
Inne o jeden milimetr od ściany zatrzymywały się w biegu i padały na ziemię, gdzie się na popiół rozpadały.
Na szczycie ściany, wewnątrz była galeryjka, na której stali nasi żołnierze. Każdy z nich brał do ręki swój mieczyk i pokręciwszy jakąś śrubkę, powiększał go do rozmiarów wielkiego garłacza.
W ciszy zupełnej z tych garłaczów zaczęły wylatywać półdostrzegalne grube iskry barwy złotej, raczej płomienie, które jakby świadomie, leciały wprost na kamienny mur forteczny nieprzyjaciela.
Kamień ulegał przedziurawieniu, chwilowo syczał, jakby się w nim coś gotowało, poczem robił się czerwony, jakby się palił wewnętrznie bez płomienia; potem bielał przepalony do szczętu i rozpadał się na popiół.
Niecałe pół godziny trwało to burzenie fortecy: armaty na murze ustawione ulegały tym
Strona:PL Lange - Miranda.djvu/72
Ta strona została przepisana.