O godzinie piątej byłem już w domu z powrotem i chciałem odwiedzić Wiswamitrę. Dowiedziałem się jednak, że już w mieście go niema — i że zaraz po ślubie — oboje małżonkowie, czule się pożegnawszy, rozeszli się na zawsze; — ojciec Sakuntali udał się do lasu Kiszkinda o siedem — osiem kilometrów od Surjawastu, jego żona zaś zamieszkała w innym lesie. Słowem na starość Wiswamistra został pustelnikiem, jak to wielu tutaj czyni i Sakuntala również została pustelnicą.
Są tu lasy, w których przebywają starcy — mężczyźni — oraz inne — pustelnie kobiece. Zazwyczaj lasy te nie są zbyt oddalone od siebie.
Postanowiłem zobaczyć się z Wiswamitrą, aby z nim jeszcze porozmawiać, gdyż miałem pewne wątpliwości.
Siadłem do swego wózka i pierwszy raz ośmieliłem się samodzielnie puścić w drogę: do lasu Kiszkinda prowadził gościniec prosty, zresztą wózek doskonale znał wolę i wiedział dokąd jechać.
Nie umiałem tylko puścić go w ruch tak pospiesznie, jak to robiła Damayanti, której cudowne oczy i smętny uśmiech — i cała postać nagle mi się przypomniały — i znów... Lenora...
Pogoda była piękna, skwar dokuczliwy na
Strona:PL Lange - Miranda.djvu/77
Ta strona została przepisana.
VII.