kogoś, coby ją bawił. Pewien złośliwy Francuz powiada, że każda kobieta powinna mieć trzech mężczyzn na usługi: jednego mądrego, któryby ją bawił; jednego pięknego, coby ją kochał (wzajemnie) — i jednego głupiego, któryby był jej mężem. Transalpiński nie był głupi, ale też nie był mądry ani piękny. Był to specyalista elektrotechnik; żonie swojej opowiadał o akumulatorach, dynamomaszynach, ionach i kationach i t. d., co ją do pewnego stopnia zajmowało, ale czasami chciałaby ona też wyjść poza specyalność. Zwłaszcza męką jej stało się, gdy zapanował automobil, z którego jedno tylko zapamiętała: pneu, a wszystko inne szło jej mimo uszu — i przepływało bez śladu, choć Jan monotonnym głosem opowiadał jej nieustannie o coraz nowszych systemach i coraz nowszych urządzeniach samochodów. — Prawdę mówiąc, usypiała od tych jego rozmów, które znali też dobrze jego goście. Transalpińscy prowadzili dom otwarty; setki osób, cały świat techniczny, przemysłowy, częściowo nawet literatura i sztuka — wszystko to przesuwało się przez ich gościnne salony. Ich wtorki były w Warszawie głośne, jako przyjęcia miłe i swobodne. Pani Stefania była to osoba dziwnego typu: miała w sobie coś z aktorki i to aktorki bardzo szlachetnej i wytwornej — z pierwszorzędnego teatru. Każdy jej ruch i każdy dźwięk głosu — zdawałoby się — przypomina ci jakąś rolę: raz była to Ofelia, raz Marion Delormes, raz Desdemona, to znów Dama kameliowa, Lilla Weneda lub Balladyna — słowem najsprzeczniejszy splot dusz — postaci — charakterów. Było to zupełnie bezwiednie; to aktorstwo było jej naturą — i byłaby nienaturalną, gdyby właśnie udawała istotę — że tak powiem — codzienną, istotę nie z powieści
Strona:PL Lange - Stypa.djvu/104
Ta strona została przepisana.