Strona:PL Lange - Stypa.djvu/117

Ta strona została przepisana.

chała do Malowanej koło Płocka, u pani Orczykowej — Przyszło na mnie nieszczęście. Choć to, jak pan doktór widzi, jestem dziś do trupa więcej podobna niż do żywego człowieka i na księżą oborę patrzę — to jednak ja byłam wcale ładna dziewczyna... A tak, proszę pana! Byłam młoda, miałam niecałe dwadzieścia dwa lata, byłam ślicznie różowa na twarzy, oczy miałam czarne i żywe jak iskra, włosy bogate jak grzywa końska, a gdym je rozpuściła — to niżej bioder opadały. A choć, jak to pan doktór widzi, biodra moje, i nogi, i łydki — choć to wszystko powiędło i wychudło — to przecież dawniej było to wszystko mocne, okrągłe, foremne. A piersi — miałam, jak to sam Mickiewicz powiada — twarde jak gruszki. Co tu mówić! Byłam bardzo ładna dziewczyna — i nie jeden chłopiec nogi za mną łamał — i oczami za mną przewracał — ot tak! Ale ja byłam mądra i cnotliwa — i, kto mi słodkie słówka gadał — to ja mu zaraz:
— Dobrze, dobrze, ale po ślubie! Inaczej nic z tego nie będzie!... Figa — o, i tyle!“ — Tak odchodził każdy z kwitkiem, aż ci nadszedł moment psychologipue! — Pani Orczykowa miała jedną córkę, Emilkę, która liczyła wtedy czternaście lat — dziś już ma pewnie koło dwudziestu. Dziewczyna była nieszpetna, fertyczna, ale gąska — i strasznie ciężko było mi ją uczyć, zwłaszcza arytmetyki i geografii: nic się nie mogła połapać w tych rzeczach. Ale to już należy do naszych udręczeń nauczycielskich. — W Malowanej bywało nie wiele osób i po prawdzie było tam bardzo nudno: to też jedyną przyjemność sprawiał nam przyjazn młodych Drzewieckich, Stacha i Zosi. Byli to dalecy krewni i sąsiedzi nasi. Stach był studentem prawa, był to psianoga bardzo