opowiem, a tymczasem zwrócę uwagę na jeszcze jedno. Oto doktór szanowny tak surowo sądzi pana Stanisława, ale samemu sobie przebaczył zupełnie taki sam grzech z tą panią z nad Narwi...
— No, tak — ale to zupełnie co innego....
— Co innego właśnie przeto, że to była osoba mądra i nie dała się tak z miejsca w dół strącić, ale znalazła sobie gapia, który zjadał nadgryzione czereśnie... A ta Zosia tajemnicza, którą Dantyszek tak czarodziejsko uwiódł i jeszcze widzi w tem łaskę przeznaczenia? Co się z nią dzieje? Prawda, sam się przyznał, że dwa lub trzy tygodnie myślał nad tem: ale ja sądzę, że poczciwa Zosia również jakiegoś barana uszczęśliwiła i żyje z nim w cnotliwym grzechu.
— Mój drogi — rzekł Dantyszek — zapominasz, ze tu nie moja wola grała rolę. Ja wogóle nie operuję wolą własną; okoliczności mną kierują — i one mi nasyłają dobro i zło. Tak się stało i tutaj. „Był to w piekle dramat niebiański!“ Jeżeli zawiniłem, to mi los oszczędził możliwości pokuty.