Strona:PL Lange - Stypa.djvu/152

Ta strona została przepisana.

komu o tem nie powiesz. To będzie tajemnica, nasza słodka tajemnica. Przysięgnij! — Naturalnie człowiek przysięga — i dotrzymuje przysięgi. Taka też była moja metoda. Mijały lata za latami — „płynęły jak fale, jak ptaki płynęły“ — a słodka tajemnica moja i tej damy, tej i owej i tamtej — tonęła w niebycie milczenia. A jednak raz w życiu naruszyłem pieczęć tajemnicy, choć stało się to nie z mojej winy, ale pod wpływem jakiegoś hypnotyzmu. Ostatecznie Bóg mnie za niedyskrecyę ukarał, naprzód wyrzutami sumienia, a powtóre tem, że nanowo stanąłem wobec problematu: kto kłamie? — Dawne to — dawne czasy! Było to w r. 189... No, nie rachujmy. Z piętnaście lat temu. Miałem zawsze serce miękie i łatwo ulegające potędze, ukrytej w złotych włosach i błękitnych oczach. Niedziw też, że mnie opętały wdzięki pewnej młodej wdowy, którą nazwijmy tu panią Henryetą.
Wprowadził mnie do niej kolega mój Zbigniew; żyliśmy z nim w przyjaźni od dzieciństwa — i zapewne ani jednego sekretu między nami nie było. Z chwilą jednak, kiedy na scenę weszła piękna wdówka — w stosunkach naszych zjawił się pewien fałszywy ton. Nie będę ukrywał przed wami, że Henryeta zrobiła na mnie jaknajmilsze wrażenie — i w jednej chwili zapanowała między nami dziwna poufałość, jakbyśmy się znali od niepamiętnych czasów. Byłem w siódmem niebie, gdy naraz zauważyłem, że Zbigniew stał się markotny. Zrobiło mi się przykro, gdyż na tem pierwszem posiedzeniu i nawet długo potem nie miałem żadnych myśli ubocznych — i rozkosz moja wobec miłej wdówki była zupełnie bezinteresowna. Widocznem było, że Zbigniew nie jest