widywałem się ze Zbigniewem dość często. Rozmawialiśmy o wszystkiem za wyjątkiem tej jednej, jedynej rzeczy, którą mieliśmy ciągle na końcu języka. Powoli dopiero zacząłem odgadywać tajemnicę Zbigniewa, o czem zresztą i Henryeta kiedyś mi wzmiankowała sub rosa. I on starał się kiedyś o łaski mojej bogini — ale, jak mi się klęła czarująca Kalypso — jamais, jamais!
Rozeszliśmy się z Henryetą w jaknajlepszej przyjaźni; bywałem u niej od czasu do czasu, a nawet byłem świadkiem jej ślubu z nader zacnym fabrykantem cykoryi, panem X., z którym też w doskonałych byłem stosunkach. Co do Zbigniewa, to również widuję się z nim czasami. Rozmawiamy serdecznie, jak za dawnych lat, ale jest między nami jeden punkt martwy i nietykalny. Zwykle jednak pomiędzy np. sprawą wojny boerskiej a kwestyą syndykalizmu — Zbigniew mimochodem wtrącał pytania: — Dawno byłeś u Henryety? — Odpowiadałem ni to ni owo. — W jakiś rok po ślubie wdówki — do tego pytania — zaczął dodawać inne, a zwłaszcza przy winie, gdy mu się oczy lekko rozmarzyły.
— „Powiedz prawdę, czy ona była twoją kochanką? — „Co za myśl cyniczna! odpowiedziałem. Nigdy w życiu. Nie rozumiem nawet, jak ci coś podobnego mogło przyjść do głowy!“ — Ponieważ ze Zbigniewem widywałem się mniejwięcej dwa razy do roku — w Wiedniu albo w Paryżu, w Warszawie lub Krakowie — więc mniej więcej dwa razy do roku powtarzała się ta sama rozmowa, w wyrazach takich samych lub podobnych. Widoczną było rzeczą, że Zbigniew mi nie dowierzał, choć mu się kląłem słowem honoru: coś go korciło, że zawsze musiał nowe śledztwo rozpoczynać w tej kwestyi.
Strona:PL Lange - Stypa.djvu/154
Ta strona została przepisana.