Strona:PL Lange - Stypa.djvu/156

Ta strona została przepisana.

rze, coraz wyżej, w coraz szersze i czystsze powietrze, upaja się wodą górską i powietrzem górskiem — i dąży ku Polskiemu Grzebieniowi w tej nadziei, że jutro z Felka­‑Popradu wyruszy na Garłuch. Człowiek ten pod wieczór jest dyablo zmęczony: olśniony, upojony, oczarowany, rozkochany w bezmiarach, bogaty nadzieją jakichś odrodzin duchowych, ale przedewszystkiem zmęczony, niesłychanie zmęczony, zmęczony bezwzględnie. — Niech świat się wali, musimy odpocząć. I gdy znaleźliśmy miłą przełęcz — postanowiliśmy zaobozować. Wojtek Gąsienica nagromadził kosodrzewia quantum satis, ogień rozpalił, herbaty zagotował, a my, obwinąwszy się kocami, zakurzyliśmy „habrykę“ i zaczęliśmy patrzeć w szeroką panoramę Tatr i w niezliczone gwiazdy na czystem niebie. Zbigniew był dziwnie rozrzewniony; opowiadał mi tragiczną historyę swojej miłości z pewną damą szwedzką, imieniem Brunhilda, która zakończyła życie samobójstwem: słuchałem go półsenny, pocieszałem ile mogłem, ale po wypiciu herbaty jedna tylko myśl była we mnie: usnąć. Przez pół już błądziłem w krainach snu, a rzeczy przybierały mi w oczach kształty czterowymierne, jużem się zlewał z wszechsubstancyą bytu, gdy naraz usłyszałem głos, niby daleki, głos podobny do tego, jaki słychać w mikrofonie, gdy stoisz obok aparatu. Takim nie swoim, nie materyalnym głosem Zbigniew mi szeptał: — Powiedz prawdę, czy Henryeta była twoją kochanką? Dobrotliwie, niby na innym świecie, ziewając mu odpowiedziałem: — No, wiesz, tyle czasu już upłynęło od owej chwili — dziesiąty rok mija! Można rzecz wyznać — bardzośmy się kochali. To powiedziawszy, na drugi bok się odwróciłem, by we śnie utonąć. Wtem Zbigniew