Strona:PL Lange - Stypa.djvu/182

Ta strona została przepisana.

Z Zosią znałem się od dziecka — i od najmłodszych lat między nami była taka jedność i wspólność, że — mogę rzec — przestrzeń dla nas nie istniała, Komunikowaliśmy się ze sobą na odległość nie przez siłę telepatyi, nie przez czarnoksięstwo, ale potęgą naszych uczuć. Między nami nie było nigdy mowy o miłości: ponieważ była ona powietrzem naszem i istotą naszą. Nigdy nie było między nami wahań, zwątpień, rozdwojeń: byliśmy zawsze jednością. Dla tego też nie istniała dla nas przestrzeń; bardzo często zanim napisałem do Zosi list z jakiem zapytaniem, już miałem odpowiedź, gdyż Zosia już wiedziała, o co ją zapytam. Tym razem jednak zjawisko przybrało rozmiary wprost niesłychane. Mój sobowtór był na wsi, w Podobłoczu — w pokoju Zosi. Dziewczyna leżała na łóżku w silnej gorączce. — „O jak dobrze, żeś przyjechał“ — zawołała. Nicem z nią nie rozmawiał, ale ona wciąż, mimo gorączki, opowiadała mi o sobie... Mnie zaś uderzyła jedna drobna zmiana w urządzeniu pokoju i zdawałoby się, żem cały się w tym błahym fakcie pogrążył. Oto abażur lampy dawniej był czerwony, a teraz zielony; dlaczego nie czerwony? rozmyślałem nad tem zagadnieniem, prawie bezwzględnie niem zaabsorbowany. Milczałem, a Zosia mówiła mi, że bardzo za mną tęskni, że powinienem opuścić Warszawę, że nadchodzą wakacye, żebym do nich przyjechał. Mówiła mi dalej, że się przeziębiła, że ma influencę, ale że to minie za parę dni i t. d. Tylko dlaczego ten zielony abażur? — W tej chwili weszła Natalka i prosiła Zosię, aby przestała się męczyć — i pytała z kim mówi. — Jakto z kim? Z Jankiem... Ale mi nie przeszkadzaj, bo on już odchodzi. Zostań, zostań!... Jakoś naraz wszystko mi