się przesłoniło mgłą — i wkrótce obudziłem się u siebie, w domu. — Była może ósma rano. Czułem się bardzo rzeźki, wypoczęty. Całe to widzenie uważałem za sen. Wtem zapukano do drzwi. Gospodyni weszła do mnie i wręczyła mi telegram. Była to wieść z Podobłocza: — Zosia chora! Przyjeżdżaj natychmiast. W cztery godziny później byłem u nóg Zosi. Była chora na bardzo silną influencę. Wyglądała jak istota bardzo zmęczona i wyczerpana. Przyglądałem się jej z trwogą, a jednocześnie uderzył moje oczy zmieniony abażur na lampie: nie czerwony, jak dawniej, lecz zielony. — Niechciałem jednak poruszać teraz sprawy tak błahej — i pytałem Natalkę, która czuwała przy siostrze — o przebieg choroby. — Ach, jak to dobrze, zawołała Zosia, jak to dobrze, żeś powrócił! Dlaczego wczoraj byłeś tak krótko? Parę minut zaledwie... O, już teraz cię nie puszczę. Zostaniesz, póki nie wyzdrowieję. — Choć byłem bardzo zatrwożony bladością gorączkową Zosi, to jednak nie mogłem się powstrzymać i koniecznie chciałem zbadać, czy to był sen czy nie sen.
— Dlaczego tak prędko wyszedłem? Bo Natalka pytała się z kim rozmawiasz, więc nie chciałem wam przeszkadzać. — A widzisz, mówiłam ci, Natalko, żebyś go nie wypraszała, a ty swoje...
— Byłaś taka zmęczona — odparła Natalka, a wiesz, że ci doktór zakazał się męczyć.
— Dawno — przerwałem nagle, swoją myślą zajęty — dawno macie ten zielony abażur?
— Od tygodnia może. Tamten się zniszczył, więc wzięliśmy nowy...
— I nic osobliwego z tą sprawą się nie wiąże?
Strona:PL Lange - Stypa.djvu/183
Ta strona została przepisana.