spędzona przez Maryę w domu męża. Noc bezsenna, pełna sprzecznych i dziwnych uczuć: bo naprzód gardziła sobą, że prawie już mężowi swemu uległa, a powtóre gardziła nim, że on ją do takiego stanu doprowadził; następnie żal jej było tych rozczarowań, jakich ona doznała i jakich on doznał — i płakała nad tem, że musi z nim się rozstać, bo już dłużej tak żyć nie można, a dopuścić do tego, do tej ohydy i plugastwa — nie, za nic na świecie!
Podług mego rozumienia rzeczy Marya uważała sama siebie za cień i Ludwika uważała za cień — i pragnęła, aby życie ich wspólne było życiem dwojga cieni. Wszystko to więc jest w duchu Styczniowskim, ale stała się jedna rzecz nieprzewidziana. Ta, więcej niż półroczna, walka z Ludwikiem, a zwłaszcza ta noc ostatnia obudziła w Maryi jakiś dreszcz nieznany, tajemniczy, rozkoszny. Marya czuła, że upada, że się w niej budzi jakaś ohydna suka, pożądająca uścisków i pocałunków — i czuła, że bez zaspokojenia tej żądzy ona sama będzie istotą niepełną, chybioną i załamaną. A więc tą żądzę zaspokoić — i któż to uczyni? Ludwik? Ale ona zbyt kocha Ludwika, aby mogła dopuścić do takiego brudu między nimi. Nie, to nie może być Ludwik: on jeden jedyny na ziemi nie może być przedmiotem tej ohydy, każdy inny — byle nie on... O Ludwiku, mimo wszystkie gorycze, chce ona mieć wspomnienie czyste, jasne, promienne... I naraz przypomniał się jej pewien tęgi Ukrainiec, bardzo głupi i bezmyślny, ale dobrze zbudowany i przystojny.
I niespodzianie, mimo woli, zaczęła marzyc o tym człowieku, który jej był zupełnie obojętny, którego ani
Strona:PL Lange - Stypa.djvu/201
Ta strona została przepisana.