Strona:PL Lange - Stypa.djvu/47

Ta strona została przepisana.

wne zadowolenie, że Wanda jest, rzekłbyś, pod pręgierzem...
— Ona ma dużo nieprzyjaciółek.
— Bo też, prawdę mówiąc, gdzie się znajdzie taka królewskość postawy!
— I takie włosy nieprawdopodobnie złote (a nie malowane!), włosy, w których się słońce odbija...
— I te oczy bezdenne, świdrujące, stalowe, migotliwe, jak błędne ogniki....
— I ta cała postać syrenia, nęcąca jak otchłań wonna jak tuberoza! Coś bezczelnego!
— Prawdziwa świątynia miłości.
— Słowem, składacie hołdy naszemu wrogowi.
— Dostojny to wróg — i walczyć z nim warto — zauważył Fredzio, marząc już, zdaje się, o swoich przyszłych tryumfach.
— Niestety, walka zakończyła się nieszczęśliwie. Na jej miejscu — rzekł Molten — jabym ją sam przedtem zabił. Są kobiety — najpiękniejsze właśnie — które w pewnej chwili zabić — jest świętym obowiązkiem.
— Widzę, drogi panie, że lubisz groźne słowa. Takie przykazanie nie istnieje. Zabójstwo nie może być obowiązkiem, a do tego jeszcze świętym.
— Wyroków śmierci nie wydaję — rzekł Dantyszek. — Człowiek powinien żyć zawsze tak, jakby miał być nieśmiertelnym. Nawet, kiedy samobójstwo popełniasz, czynisz to nie przez miłość śmierci, ale przez nadumiłowanie życia. Stefan miał przed sobą dwie drogi: albo przezwyciężyć siebie i przewyższyć cierpienie własne albo poddać się swemu opętaniu. Wybrał linię drugą i konsekwentnie doszedł do mety. Idzie poprostu o to, żeby się nie cofnąć przed niczem. Nie gnębią nas wielkie