Strona:PL Lange - Stypa.djvu/61

Ta strona została przepisana.

szcza Irena, która w tej jedynej okazyi życiowej — wobec kategorycznego imperatywu dzwonków kolei żelaznej — zupełnie traciła przytomność, zdemoralizowana poprostu pośpiechem własnym i nerwowo podniecona cudzym... Ja również, choć panowałem nad sobą, czułem dziwne przygnębienie: zdawało mi się, że coś odemnie poprostu się oddziera, coś się ze mnie odrywa — i że już nie jestem sobą. Tragarz za nami niósł małą walizkę; szukaliśmy miejsca. — „Może wsiądziesz do przedziału dla dam?“ — „O, za nic w świecie. Nie cierpię tych wędrujących bab!“ — „Jak wolisz. Patrzcie, tragarzu. Nowy wagon otwierają“. — W istocie pociąg był pełny: konduktor nowy wóz otwierał. Tragarz sam to był zauważył i pospieszył w tę stronę. Już tam jakiś pan wchodził przed nami; my za nim. Drugi dzwonek zahuczał rozdzierająco. Irena szła, jak we śnie hypnotycznym; siadła wreszcie na miejscu — i zlekka się uspokoiła. Pocałowałem jej rękę na pożegnanie — życzyłem szczęśliwej podróży i prosiłem, żeby prędko wracała. — Za tydzień — tak obiecała. — Napisz! — Napiszę. — Panie — wołał tragarz — niech pan wychodzi, bo trzeci dzwonek — pociąg rusza! — Musiałem wyjść. Coś szarpało się we mnie; mętne, bezmyślne uczucie niemocy wobec tego żelaznego potwora i wobec tej godziny wyrocznej. Wychodząc, mimowoli spojrzałem na towarzysza podróży Ireny. Był to przystojny brunet, koło trzydziestu lat zapewne mający, twarzy wyrazistej i energicznej... Rzecz osobliwa, sam nie wiem dlaczego, zapamiętałem tę twarz — zapamiętałem ją tak na wieki, że ją dotąd mam w oczach. Pociąg ruszył. Wracałem pół martwy, jakbym coś najdroższego utracił, jakbym przeczuwał w życiu swo-