Strona:PL Lange - Stypa.djvu/63

Ta strona została przepisana.

dziły we mnie — że ta wesołość, tkliwość, prostota — to kłamstwo, maskarada, dowód zbrodni... Tak na torturach przeżyłem dni dziesięć (spóźnia się, dlaczego się spóźnia?) — dziesięć okropnych dni. W trakcie tych dni wystawiono i pogrzebano w teatrze moje Symposion — i zapewne byłbym tem wielce przygnębiony, gdyby nie ta niespodziewana wewnętrzna moja tragedya. Prawie codzień pisywałem do niej, choć w moich listach nie było nic o tem, co mię dręczyło najwięcej... Nakoniec powróciła. W radości mego spotkania była jakaś niewidoma trucizna. Odwiozłem ją od domu — powitałem raz jeszcze, a gdy się ogarnęła nieco z podróży, zacząłem ją pytać o to i owo. Rzecz osobliwa! mówiłem o interesach, o urodzajach, o koniach, o wszystkiem: nie mówiłem nic o jej podróży. Czułem jednak, że muszę, muszę to powiedzieć. Dlaczego ona milczy? wydawało mi się to dziwne 1 nienaturalne. Nakoniec — niby to od niechcenia — zapytałem, jak jej się udała podróż z Warszawy i z powrotem. — Szczęśliwie, bardzo dobrze. (A więc ona to nazywa szczęściem!). Przecie widzisz: wyjechałam i przyjechałam — Ale ja się pytam o jazdę do Lublina. — Owszem, niezgorzej, bardzo spokojnie — dodała, jak mi się zdawało, z jakimś osobliwym naciskiem. Jakże to ja jechałam? Ach, z temi babami! Niecierpię damskich przedziałów, to bardzo nudne! — Zdaje mi się jednak, że to nie był przedział damski — i w tej chwili na nowo błysła mi w oczach cała postać podróżnika.
— Nie pamiętam, być może, nie zwróciłem uwagi! — Tak mówiła, zachowując się przy tem dziwnie: oczami strzelała naprawo, na lewo, w dół; rzęsy jej migotały; ani razu nie spojrzała na mnie wprost, gdy ja właśnie z najwyż-