szą uwagą utkwiłem oczy w jej oczach. W pierwszej chwili skamieniałem: tak dalece urzeczywistniło się to, czegom się obawiał, com przewidywał. Kłamała — najbezczelniej kłamała. Było to oczywiste. Co się tam stało — kto się tego może domyślić, albo raczej kto nie odgadnie? — I tu się okazała moja bezsilność, mój brak charakteru; czułem się nagle oplwany i pozbawiony godności ludzkiej — i, rozumiejąc, co właściwie powinienem był bezwarunkowo uczynić — czyniłem wszystko naodwrót. Chciałem jej krzyknąć: kłamiesz, alem nie krzyknął. Chciałem ją w milczeniu pożegnać i odejść na zawsze, alem nie odszedł. Chciałem upaść przed nią na kolana i błagać, żeby mi powiedziała prawdę; chciałem ją albo przekląć albo jej przebaczyć albo wybłagać przebaczenie za podejrzliwość: ale nie uczyniłem nic z tego wszystkiego. Może się istotnie omyliłem? Po co nieistniejące sprawy poruszać? Jednakże to niemożliwe! Wszystka oczywistość przemawia za tem, że Irena kłamała. Mamże żądać potwierdzenia? Powiem prawdę; lękałem się, że usłyszę: tak! Gardziłem sobą — nienawidziłem siebie — i czułem w sobie osobliwe zjawisko: ta pewność, żem się nie omylił, że moje przeczucia były prawdą, że ona teraz mi kłamała; ta pewność dziwnie mię uspokoiła. Był to ów moment, kiedy duch, oczekujący klęski, doznaje szatańskiej radości, że ta klęska wreszcie nadeszła. Rozumiałem, że już nie wrócę nigdy do tych rajskich ogrodów, w których przebywałem czas niedługi. — Pozostałem przy Irenie. Duszę miałem tak spodloną tem dziesięciodniowem oczekiwaniem i tem spotkaniem ostatecznem, żem pozostał. Nie pytałem już Irenę o nic. Ale zmienił się całkowicie mój stosunek do niej — i stosunek
Strona:PL Lange - Stypa.djvu/64
Ta strona została przepisana.