Strona:PL Lange - Stypa.djvu/69

Ta strona została przepisana.

— Opowiem wam historyę z moich lat młodocianych. Jest to historya błyskawicy. Wspomnienie najpromienistsze, rodzaj ekstazy, która mi raz jeden różami ukwieciła żywot — a która już się nigdy nie powtórzyła — i, przypuszczam, nigdy się nie powtórzy. Byłem wtedy bardzo młody, miałem ledwie rok siedemnasty, fantazyę bujną i wielką ciekawość do życia. W owych czasach ojciec nasz posyłał nas zwykle na czas wakacyjny w Lubelskie: opiekunem naszym był pewien student medycyny, p. Leon Czerneda. Jak to było dawno, wystarczy, gdy powiem, że się wówczas jeszcze jeździło do Lublina dyliżansem, nie tą przeklętą koleją żelazną, co tak życie zatruła Henrykowi. Widocznie jednak linia Warszawa — Lublin była zawsze dla miłości wyroczną. Rozkoszne to były czasy: w duszy kwitnęła młodość — czerwiec przechodził w ciemniejącą, dojrzałą zieloność. Truchtem jechaliśmy przez pola, przez lasy, przez wzgórza — bez końca i bez końca. Pocztylion wygrywał na trąbce wesołe melodye, a te postoje w Garwolinie, Kurowie, Wąwolnicy! — nie, takich rozkoszy nie znajdziesz na żadnej stacyi kolei żelaznej! Dość, że jechaliśmy corocznie do dalekiej ciotki naszej w Lubelskie, a było nas trzech: ja oraz