Strona:PL Lange - Stypa.djvu/71

Ta strona została przepisana.

który spieszył na wezwanie. Potem znów cisza zupełna, przerywana tylko groźnemi słowy p. Leona: Dureń jesteś! Błazen jesteś!... Była to zwykła pedagogiczna rozprawa naszego guwernera z dziećmi. Tymczasem najniespodziewaniej jasny i tak sam przez się kurytarz stał się dla mnie jakby morzem cudownej promienności, tęczą, zorzą, błyskawicą, czem chcecie... Była to zaprawdę błyskawica — było to zjawienie, o jakiem tylko śnili może ludzie kiedyś za dawnych dni, ante Helenam, kiedy Eros błądził nieskrępowany i czysty, jak prawdziwe bóstwo! Naraz (słuchajcie!), naraz drzwi niedalekiego pokoju rozwarły się po cichu — i stanęła w nich dziewczyna, poprostu marzenie, prawie dziecko, Anadyomene — najwyżej miała lat szesnaście... Miała na sobie granatową, naiwną sukienkę, fartuszek pensyonarski — wyglądała, jak lalka, albo raczej jak bogini — jak zjawisko niespodziewane, tak, że nawet przestałem wierzyć, jakoby wyszła z poza drzwi, ale tak mi się zdawało, że ona naraz z pod ziemi wyrosła, że się wcieliła z jakichś niemateryalnych snów i marzeń, moich snów i moich marzeń... Nie pamiętam dokładnie jej twarzy, ani koloru włosów, ani oczów; pozostało mi tylko wspomnienie jakiegoś nieokreślonego światła; to jedno wiem, że w jej uśmiechu i spojrzeniu było tyle promieni, tyle jasności, tyle barw tęczy, żem pod ich czarem stał oniemiały; drgnąłem od stóp do głów i poczułem nagle jakgdybym przestał być sobą — i że cała moja dusza jest gdzieindziej: istotnie była ona tam, w tej dziewczynie, a i w sobie inną duszę poczułem: była to pewnie jej dusza, która się stała moją duszą.
W pierwszej chwili stanąłem jak słup: patrzyliśmy się