na siebie tak dziwnie, tacy zdumieni, tacy szczęśliwi, tacy ekstatycznie porwani i uniesieni, że — jak to sobie dobrze przypominam — nasze spojrzenia to były uściski, pocałunki, pieszczoty, rozkosze bezgraniczne; to był huragan klątw, przysiąg, objawień, zapowiedzi — to było wszystko początek, środek, koniec całej tej czarodziejskiej sielanki. Dziewczyna otworzyła usta — i ja podobnież: niby coś chcieliśmy sobie powiedzieć, ale właściwie nie mieliśmy sobie nic do powiedzenia, bośmy już wszystko, milcząc, powiedzieli. Słowa nasze rozpłynęły się w uśmiechu, który niewątpliwie był dla nas wyrazem, źródłem i podnietą szczęścia cale nadludzkiego. Podszedłem ku niej i ona zbliżyła się bezwiednie. Wziąłem ją za rękę — drgnęła, jakby dotknięta iskrą elektryczną — i ja drgnąłem nawskroś przerozkosznym dreszczem. Szliśmy tak razem, milcząc, jakby w niepojętym śnie. Było to, jakby nie na tym świecie — było to, jakby w krainie jakiejś nieokreślonej, jasnowidzącej nieświadomości... Czuliśmy od pierwszej błyskawicy, że należymy do siebie i że nie masz na świecie mocy, któraby nas mogła rozłączyć. Jakiś dobry duch niewidzialny, życzliwy dwojgu nieznajomym dzieciom, które nagle poraził piorun miłości, prowadził nas i sprawił, że w jednym pustym pokoju hotelowym — we drzwiach — tkwił, zapomniany oczywiście, klucz. Tak jakby ręka moja była ręką samego przeznaczenia — bez woli własnej niemal otworzyłem drzwi, klucz wyjąłem i zamknąłem pokój od środka. Dziewczyna z szeroko rozwartą, zdziwioną, jakby oczarowaną źrenicą — patrzyła na mnie z tak dziwną ufnością, oddana, śmiała i pokorna zarazem, ja zaś tak byłem olśniony, tak nieświadomy wagi i powagi swoich czynów,
Strona:PL Lange - Stypa.djvu/72
Ta strona została przepisana.