Strona:PL Lange - Stypa.djvu/74

Ta strona została przepisana.

kami uścisk mi przesłała. I już na wieki straciłem ją z oczu. Zabrzmiały po całym hotelu dzwonki — zbiegła się służba, kufry spakowano w dorożki — zaturkotało i amen! Tyle ją widziałem...
— Jak to, nie wiesz kto? co? jak? skąd? dokąd?
— Nie wiem... Byłem tak poza samym sobą, poza światem ziemskim; tak się wyzbyłem wszelkiej indywidualności własnej, że mi nie przyszło na myśl zapytać o to... Powiem, że cały ten fakt stał się z nami obojgiem pod wpływem jakiejś hypnozy — wprost niepoczytalnej — tak, że właściwie nawet pytanie to było niepotrzebne... Rozumiem teraz Lohengrina: on pragnął drogą rozumową uzyskać to, co na mnie spadło jak cud... Ostatecznie później chciałem się o nich coś dowiedzieć... W hotelu ich nie znano: siedzieli parę godzin zaledwie i nie podali nazwiska. Byli podobno gdzieś z dalszych powiatów, od Hrubieszowa... Kiedym oprzytomniał, chciałem się dowiedzieć cokolwiek bądź... Ale nic. Chwilami zdawało mi się, że to był sen. Lecz nie — to nie był sen. To był cud. Cuda są, jak błyskawice. Nigdy mi już nie zalśniła taka błyskawica. To była jedyna moja miłość w życiu: nic się nie da z nią porównać. Pełnia bytu streszczona w kilku minutach.
— I nie znasz nawet jej głosu?
— Prawie... Krótki, przygłuszony krzyk — cichy, rozkoszny płacz — i ten szept geograficzny.
— To bajeczne! — zawołał Karol. Muszę sobie zapisać tę historyę. Zresztą co się tycze mowy lub milczenia, to pozwólcie, że wam tu przeczytam rozmowę, którą miałem kiedyś z jedną panią na temat „Złotego Runa“ Przybyszewskiego. Należała ona do wielbi-