— Co do mnie, rzekł mecenas — to zaznaczę, że cudowny wypadek Dantyszka ma swoją stronę kryminalną. Bardzo to szczęśliwe dla niego, że mama Zosi nie znała ani jego nazwiska ani adresu, gdyż surowo by za ten cud odpowiedział. Ale zapewne nie przyszło ci to do głowy.
— Owszem. Dużo o tem myślałem — może ze trzy tygodnie albo i dłużej. Chwilami oskarżałem się o zbrodnię i chciałem się oddać w ręce sądu. Miałem nie mało zgryzoty, ale powoli mi się to zacierało w pamięci: nowe wrażenia usunęły to cudne zjawienie na drugi — na dalszy plan. Teraz zaś w perspektywie czasu widzę tylko błękitny cień raju w tem zdarzeniu, z łaski przeznaczeń — wyczarowanem dla mnie na oceanie przypadkowości... Było to najsłodsze wspomnienie mego życia. Co się stało z Zosią — niewiem. Może za mąż wyszła i ma dziś siedmioro dzieci... Może tak samo o mnie wspomina, jak ja o niej — lub, co pewniejsze, zupełnie o mnie zapomniała... Widzę, że doktór ze mnie jest niezadowolony. Dajemy głos doktorowi.