czasu — ale tu dopiero przez szczególny zbieg okoliczności — zbliżyliśmy się do siebie — i było nam bardzo dobrze! Nie było tu żadnego cudu, jak u Dantyszka; wcale nie udało mi się milczeć, owszem, gadałem, gadałem dużo i długo — na rozmaite tony — i żałośliwie i wesoło — i poetycko i brutalnie. Chloe śmiała się i płakała, raz nawet pogniewała się na mnie, potem się ze mną przeprosiła, potem się jeszcze bardziej pogniewała, a potem już się na dobre przeprosiliśmy. Błogosławię te miłe gęste nadnarwiańskie lasy, a świadkiem naszej miłości był pewien stary dąb, wcale nie gaduła — a nasze szczęście tajemne rosło wciąż w miarę tego, jak z jego korony opadały liście zimowe i zakwitały nowe zielone, wiosenne. I właśnie kiedy dąb cały się przyodział świeżą wiosenną szatą — nasza miłość dosięgła najwyższego rozkwitu. Sielanka nasza nie trwała długo, ale o wiele dłużej nad dziesięć minut... Jednak fugit irreparabile tempus... Ona poszła górą, a ja doliną i spotkaliśmy się dopiero teraz, w okolicznościach tak nadzwyczajnych, a przytem — oprócz wielkich, czarnych fosforycznych oczu — wszystko inne z pamięci mi wypłynęło, com też sobie wyrzucał surowo, gdyż to świadczy o niewdzięczności serca... Nad ranem obudziłem się nagle z tego rozkosznego snu, wołając: Chloe! Posłałem jej bukiet chryzantem i tuberoz — z napisem jej imienia sielankowego. — Taka to brzydka niepamięć najpiękniejsze twarze okrywa nam swą czarną zasłoną. Sądzę, że i Dantyszek nie poznałby dzisiaj swej zaczarowanej Zosi: znika to jak mgła, choć w rzeczywistości trwa utajone w duszy, jako symboliczny wyraz naszego życia przyszłego, jeżeli chcecie, naszego stosunku do Fatum.
Strona:PL Lange - Stypa.djvu/83
Ta strona została przepisana.