— Parfaitement! — zawołał Karol. Ale mi wybaczycie, jeżeli będę czytał niezbyt gładko, bom zapisał to stenagroficznie i muszę rozmaite znaczki przypominać sobie powoli. Całą tę historyę zanotowałem w pierwszej osobie — tak właśnie, jakby to sam bohater opowiadał.
— Czytajmy! czytajmy!
— I owóż ten dzień fatalny nadszedł. Nadszedł znastroniczkę[1], zapisaną dziwnymi zygzakami, które początkowo z pewnym trudem odczytywał, później jednak opanował swoją stenografię.
Oto, co mi mówił p. Stanisław:
— I owóż ten dzień fatalny nadszedł. Nadszedł znacznie wcześniej, niż przypuszczałem, a właściwie nie przypuszczałem, że ten dzień kiedykolwiek nadejdzie. Zapomniałem tych słów, lekkomyślnie, półżartem wypowiedzianych. Któż mógł sądzić, że dla niej te słowa będą miały taką wagę? Było to w czasie naszej podróży poślubnej — pięć lat temu. Wenecya — Canale Grandę — gondole — noce księżycowe — wszystkie najbanalniejsze rozkosze miodowych miesięcy, a jednak pełne czaru dla tych, co się kochają. Myśmy byli w sobie niepojęcie za-
- ↑ Tak w druku.