Strona:PL Lange - Stypa.djvu/97

Ta strona została przepisana.

czegoś bądź jak bądź normalnego. Patrzyłem na nią w milczeniu i z upodobaniem. Od czasów weneckich Jadwiga znacznie się zmieniła. Już nie było to owo półdziecko o nieco zadziwionem spojrzeniu; była to niewiasta dojrzała, dochodząca lat dwudziestu siedmiu, w najbujniejszym rozkwicie swoich wdzięków ciała i duszy — i możem nigdy jej tak nie kochał, jak właśnie wtedy, kiedy nadchodził zmierzch mego szczęścia. Prosiłem ją, by usiadła. Odmówiła. Stała obok mego biurka w luźnej sukni wieczornej, ciemno­‑liliowej, rosła i piękna, jak Junona. W oczach miała spokój, który jej nigdy nie opuszczał; spokój, który mnie zawsze czarował, a który dziś wytrącił mnie z równowagi, żem zaczął szaleć, jak dziki zwierz i popełniłem szereg czynów karygodnych.
— Stasiu — powiedziała mi żona — nadszedł dzień, że ci muszę prawdę powiedzieć, jak tego sobie życzyłeś przed laty. Żyliśmy w szczęściu i miłości przez pięć lat — i na zawsze we wdzięcznej pamięci zachowam te godziny. Ale fortuna — to rzecz zmienna. Stanisławie, przestałam cię kochać! Byłam ci dotychczas wierną, ale od dziś wierną ci być nie mogę. Musiałabym cię okłamywać, a chcę żyć w czystej prawdzie. Odpuść mnie, a pójdę za tym, którego kocham.
Zdawało mi się, że jakiś szyderczy upiór stanął przedemną. Przypomniałem sobie te słowa: to były moje własne słowa. Jak wyuczoną lekcyę — bezwiednie — powtórzyła je najściślej. — Oczy jej były czyste i jasne, głos brzmiał, jak szczera melodya wewnętrznego spokoju. Tak wyglądała bogini prawdy. Ale ta prawda uderzyła we mnie, jak piorun; powaliła mnie na ziemię, jak podcięte drzewo. Patrzyłem na nią osłupiały: — Ty żar-