tujesz, Gigo! — Nie, nie żartuję. Nie ośmieliłabym się żartować w sprawie tak ważnej. — Więc... dlaczego... mi to... mówisz? — Mówię dlatego, żeś sam kiedyś żądał odemnie, abym ci nie kłamała. — Ależ ja mówiłem... ot tak... na żarty. Zapomniałem o tem zupełnie. — Ja nie zrozumiałam tego żartobliwie. Zapamiętałam twoje słowa. Nie, nie odrazu mi przyszły na pamięć. Powoli, powoli, sylaba po sylabie trawiły mnie, aż przetrawiły... — A więc to moja własna robota, moja własna suggestya. To ja sam... — Nie ty sam. Ja kocham innego. — Kogo? Kto to? — krzyknąłem już pełny gniewu. Przebudził się we mnie zazdrosny samiec, sułtan‑posiadacz haremowej odaliski, a któremu ukradziono najwyższą rozkosz. Byłem półnieprzytomny: nie wiedziałem, co robić, aby zachować godność własną i nie narazić tej, którą miałem utracić na zawsze. Nowy problemat stanął przedemną: Jadwiga przestała mnie kochać, kocha innego. Sama mi to powiedziała, na moje własne życzenie. Albowiem ja pragnąłem żyć w prawdzie! Przeklęta prawda. Ja tej prawdy pragnąłem na żarty, a gdybym nawet jej pragnął na seryo, to czyż wolno tak brutalnie rzucać prawdę w oczy? — Stanąłem nad jakąś otchłanią. Ktoś zginąć tu musi. Musi zginąć ta nowa miłość, ale jak? Ja mam za sobą prawdę, ale i ona ma prawdę... I ten spokój syreny, popełniającej zbrodnię.... Ktoś tu zginąć musi. Ja — czy ona — czy tamten? Ale ja go nie znam. Przeglądałem w myśli swoich znajomych. Kto to? dotąd mi nie powiedziała. — „Kto to? — pytam raz jeszcze surowiej, głosem ochrypłym, zdradzającym hamowaną wściekłość. — Imienia jego ci nie powiem, bo widzę, żeś moich słów nie przyjął z taką mocą ducha, jakiej ocze-
Strona:PL Lange - Stypa.djvu/98
Ta strona została przepisana.