Strona:PL Latawica (Michał Bałucki) 027.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

drzwi w sieni skrzypnęły i na pole ktoś wyszedł z chaty.
— Idziesz już, Sobku, szczęśliwa ci droga — odezwał się kobiecy głos z pod ściany.
— Kto tu? — spytał góral ostro.
— To ja, Hanka — nie poznałeś mnie?
Dziwna rzecz, i ja jej głosu nie poznałem, bo był taki jakiś miękki, jakby go w jedwabie poowijał.
— A, to ty? Czekasz tu na mnie, jak diabeł na ludzką duszę. Boisz się o swoje pieniądze? Nie bój się, oddam ci, oddam.
— Ja się tam nie boję, bo wiem, że oddasz. Tylkom chciała dobrego słowa od ciebie. Bo ty się nawet nie przywitał jeszcze. A przecież to rok, jakeśmy się nie widzieli.
W głosie latawicy było tyle rzewności i głębokiego smutku, który nieśmiało skarżył się, że mi słuchającemu, wilgotno robiło się w oczach i coś szmerało po sercu. Góral jednak innego musiał być usposobienia, bo szorstko odparł:
— No, i cóż z tego? Jakby mi się przyszło z każdym witać, toby człekowi gęby i nóg nie starczyło.
— Przecie my to niby krewniacy przez Tereskę.