Strona:PL Le Rouge - Niewidzialni.pdf/101

Ta strona została przepisana.

conym w locie i uniesionym do góry, jak gołąb porwany przez jastrzębia.
Nieszczęście chciało, że dostrzegł mię ostatni z powracających Erloorów!
Jakże gorzko wyrzucałem sobie swoją niecierpliwość!.. Schwycony w pół ciała, owinięty błoniastem skrzydłem, przyciśnięty do wstrętnego stworzenia, zaledwie mogłem oddychać.
Było to nieopisanie straszne: czułem po gorączkowem trzepotaniu się mego prześladowcy, po jego przyśpieszonym i chrapliwym oddechu, że ciężar mój był nad jego siły prawie. Przez chwilę byłem pewnym, iż mię puści i spadnę do rzeki; już nawet przez pewien czas zniżył swój ciężki lot — lecz nagle gorączkowo wzbił się do góry i ostatnim wysiłkiem złożył mię wpół martwego na oknie, z którego tak niedawno wyskoczyłem... Wtedy, chcąc mi widocznie odjąć sposób i nadzieję nowej ucieczki, zaczął szarpać na strzępy mój biedny spadochron, który z takim trudem i mozołem zbudowałem.
Później silnem szarpnięciem porwał mię z okna i wlókł za sobą, wydając, zapewne na znak radości, przenikliwe gwizdanie.
Odprowadził mię na to samo miejsce, gdzie się już tyle czasu przemęczyłem i wydał krzyk ostry, gwałtowny, który natychmiast rozbudził mnóstwo Erloorów.
Znów ujrzałem miljony oczu, płonących dokoła, a groźny pomruk dawał się zewsząd słyszeć. Lecz teraz nie ciekawość wiodła ku mnie te potwory: w ich chrapliwych głosach czułem złość i groźbę.