Strona:PL Le Rouge - Niewidzialni.pdf/105

Ta strona została przepisana.

kilka godzin: wszelkie starania poczciwych Marsjan nie mogły powrócić mi przytomności.
Kiedy otworzyłem oczy, Eoja siedziała przy mnie i skrapiała mi twarz chłodną wodą. Gdy ujrzała, że się ocuciłem, jej dobre, jasne oczy zabłysły radością: zaczęła mię całować, śmiejąc się i płacząc naprzemian.
Wyznaję, iż nieraz mię nużyło jej przywiązanie dziecinne i czasem nieco natrętne — teraz jednak wzruszała mię jej radość i poświęcenie.
— Jakże nas przeraziłeś swojem zniknięciem! — szepnęła tkliwie — byliśmy pewni, że cię Erloory pożarły... Widzisz jednak, żeśmy cię nie opuścili! Przyrzeknij mi, że już nigdy nie będziesz tak nierozważnym!
— Przyrzekam — odpowiedziałem, wzruszony tem naiwnem przywiązaniem.
— Nie powinieneś nigdy zapuszczać się bez nas w przeklęte kraje Południa! Erloory nie są największem niebezpieczeństwem tych krain... No, ale sądzę, że już wyleczyłeś się ze swojej ciekawości! Wrócimy teraz w nasze strony, gdzie będziemy spokojni i szczęśliwi!
Ze wszystkiego, co mówiła, jedno zdanie utkwiło mi w pamięci:
— Więc mówisz, że oprócz Erloorów, kraj ten zawiera inne jeszcze niebezpieczeństwa? Jakież to, wytłomacz mi!
— Nie wiem... — wyjąkła jakby żałując, iż powiedziała zawiele.
— Jakto? Nie wiesz o tem?
— Wiem tylko, iż jest to kraj straszny, z którego nasi pradziadowie zostali wygnani dawno, bardzo dawno.
Ojciec mówi, że nie trzeba się tam nigdy zapuszczać!