Strona:PL Le Rouge - Niewidzialni.pdf/106

Ta strona została przepisana.

Nie mogłem się więcej od niej dowiedzieć — lecz i nad tem zamyśliłem się głęboko.
Niestety, biedna Eoja napróżno mię upominała. Byłem wyczerpany niewygodami, bezsennością, zmęczeniem, poraniony — nigdy jednak nie uczuwałem gorętszej chęci przeniknienia i zbadania tajemnic tej planety i przysięgłem sobie, iż to uskutecznię.
Tymczasem otoczyli mię Marsjanie, wydając okrzyki radości, Niektórzy całowali moje ręce, inni tańczyli lub śmieli się hałaśliwie. Ci dobrzy ludziska uwielbiali mię, jak poddani z bajek, lub romansów rycerskich, co się zaznaczało przy każdej sposobności.
Opatrzyli moje rany, okładając je liśćmi dzikiego geranium, które mają własność szybkiego zabliźniania ran. Ubrali mię w nową suknię z piór i podali mi wkrótce wszystko, na co się mogli zdobyć: mięso pieczone, owoce i czystą wodę.
Pochłonąłem to łakomie, co napełniło ich zachwytem. Eoja krajała mi mięso na drobne kawałki, podając często wodę i patrząc na mnie z uśmiechem. Byliśmy wtedy nad brzegiem rzeki, na którą tak często patrzyłem z okna mojego więzienia.
Na drugim brzegu, góra mieszcząca w sobie jaskinie Erloorów, wybuchała przez wszystkie okna pasmami dymu.
Byłem pewnym, że ogień i Marsjanie wytępili wszystkie te potwory. Myliłem się jednak! Ujrzałem nagle w oknie jednego z nich, wydającego dzikie okrzyki bólu: po chwili wyskoczył głową na dół i wpadł do rzeki, lecz oślepiony jasnością dzienną, wkrótce zniknął pod wodą, ku wielkiej uciesze moich przyjaciół. Ten sam los spotkał jeszcze kilku — żaden z nich nie ocalał.