Strona:PL Le Rouge - Niewidzialni.pdf/123

Ta strona została przepisana.

Coraz gęstsza nawała roślinna tłumiła ich konanie i jęki, jednak słyszałem jeszcze moje imię...
I to mnie wzywali na pomoc, mnie, którego sami wybawili niedawno z mocy Erloorów!
Skargi te rozdzierały mi serce: wściekłość mię ogarniała na myśl o mojej bezsilności! Gdzież jest Eoja? Od pierwszej chwili katastrofy zginęła mi z oczu, wyrwawszy rękę z mojej dłoni, w mimowolnym odruchu przerażenia.
Wtem usłyszałem głos jej o parę kroków od siebie:
— Robercie! — wołała z rozpaczą — ratuj mnie.... na pomoc!
Rzucałem się jak szalony, robiąc nadludzkie wysiłki, aby się posunąć w stronę, z której dochodził głos nieszczęśliwej, lecz te usiłowania były bezpożyteczne, owszem zdawało się, iż tłocząca mię masa stała się jeszcze gęstszą. Czułem, iż na głowie dźwigam ciężar niezmierny, który mię przytłacza i odejmuje możność ruchów.
Przestałem prawie oddychać: powietrza mi brakło, a natomiast otaczająca mię gęstwina wydzielała zapach mdły, przypominający piżmo; czułem, jak mi się przedostaje do mózgu, wytwarzając nieznośną odrętwiałość. Miałem pewność, że przy dłuższem wdychaniu go, może stać się śmiertelnym, jak zapach wielkiej ilości bzu lub tuberoz.
Otoczył mię mrok, w którym nic już nie widziałem, jakiś pył cierpki zasypywał mi oczy, dusił w gardle...
Nie mogłem zupełnie zdać sobie sprawy z tego, gdzie się znajduję i w którą stronę iść powinienem; czy dążę do miejsca wolnego, czy też się zagłębiam bardziej w tę gęstwinę.