Strona:PL Le Rouge - Niewidzialni.pdf/159

Ta strona została przepisana.

w ciemności, pochwyciwszy mię do góry, zadowolił się wyrzuceniem mię na spiralne schody, gdzie długo leżałem na wpół martwy. Serce mi biło gwałtownie.
Wtedy usłyszałem znów ruch skrzydeł i chlupotanie czegoś płynnego: widocznie wróg mój gasił pragnienie w naczyniu z krwią. Następnie słychać było jak się układał do spoczynku na posłaniu, z którego mię niedawno usunął.
Powoli przyszedłem do siebie, powstałem i zeszedłem jak mogłem najprędzej o dwa piętra niżej. Zadyszany i przerażony, nie śmiałem już wchodzić do żadnej niszy, obawiając się powtórnego spotkania z ich mieszkańcami.
Ułożyłem się w galerji i próbowałem usnąć; dokazałem tego nakoniec, lecz sen mój był niespokojny i przerywany przez przerażające widzenia. Budziłem się kilkanaście razy, oblany zimnym potem, pewny iż słyszę wśród szmeru fal morskich łopot skrzydeł lub chichot szyderczy, znany mi już dawniej, na który, niestety, zamało wprzód zwracałem uwagi...
Nareszcie dzień zaświtał. Gdy się tylko rozwidniło, wstąpiłem na wyższe piętro, z rozpaczliwą odwagą spotkania się raz wreszcie, twarzą w twarz, z tajemniczym nieprzyjacielem. Obszedłem wielką liczbę nisz, wszystkie były puste, lecz włókna amiantu, służące za pościel w każdej niszy, miały wszystkie odciśnięte wgłębienie od ciał, które na nich spoczywały, a szklane misy były prawie wszędzie puste. Nie mogłem tego pojąć i wcale mi było niewygodnie w roli księcia z bajki, uwięzionego w jakimś zaczarowanym zamku, gdzie jest obsługiwanym, nie widząc żywej duszy.
Ten dzień spędziłem prawie całkowicie w galerji