Strona:PL Le Rouge - Niewidzialni.pdf/169

Ta strona została przepisana.

zmęczonym, prawie że zupełnie straciłem odwagę i już miałem, złorzecząc tej przygodzie, wracać do góry, kiedy noga moja nie napotkała już obrączki — znalazła się w próżni. Pode mną było błotniste bagno, może koryto rzeki, dawno wyschniętej, lub kanału podziemnego. W szlamie tym tkwiły olbrzymie szkielety.
Od pierwszego rzutu oka poznałem w nich spokrewnione z plesiosaurami jaszczury, coś pośredniego między wężem i ropuchą, których kręgosłup, długi 20 met., zginał się w łuk nad krótkiemi i krępemi biodrami.
Krótkie łapy przednie były podobne do płetw. Ogarnięty szczególną gorączką poszukiwań, przebyłem wklęsły kanał, przeczuwając, że jestem na drodze odkrycia jakiegoś bezcennego skarbu.
Musiało tak być, sądząc z nagromadzenia tylu przeszkód: przegroda, studnia, wreszcie ten kanał głęboki, gdzie nieostrożni, zapuszczający się tak daleko, bywali pożerani przez wygłodniałe, potworne płazy.
Lecz wieki mijały, rdza strawiła kruszec przegrody, kanał wysechł, a jaszczury wyginęły z głodu lub starości i oto mnie, przybyszowi z dalekich światów, jest może przeznaczonem zagarnąć to, czego wieki całe strzegły!
Stanąłem na wybrzeżu obłożonem granitem, przed portykiem, pokrytym plamami pleśni odwiecznej.
Z drugiej strony, cztery czarne postacie nieruchome, naturalnej wielkości, klęczały przed wielką, płytką czarą, w której błyszczał jakiś przedmiot, który wziąłem zrazu za drogocenny kamień niezwykłych rozmiarów.
Postacie te, wykute w granicie, z szorstką zwięzłością starożytnego rzeźbiarstwa, wyobrażały: Erloora, człowieka podwodnego, i mieszkańca bagnisk: czwarta