Strona:PL Le Rouge - Niewidzialni.pdf/186

Ta strona została przepisana.

Deszcz nareszcie ustał; upał jednak był duszący a niebo pochmurne. Olbrzymia góra wznosiła się teraz przede mną z głębi morza, w kształcie prawidłowej półkuli; była zupełnie taką, jak na wzorach, wyszywanych na materjach. Wysokość jej równała się szczytowi Mont-Blanc; lecz u podstawy była trzy razy większej objętości.
Teraz już widziałem, że na prawo i lewo od góry, grunt jest coraz niższy i pokryty rozległym lasem; lecz drzewa te świeciły zdaleka połyskiem jasnego metalu.
Nie zastanawiałem się jednak nad tem; całą moją uwagę pochłaniała ta przeklęta góra, która zdawała się być tak blizką — lecz w rzeczywistości była jeszcze daleką ode mnie.
Z morza wystawały ławice piasku i skały, tak, że z wielką trudnością łódka przesuwała się między niemi: mnóstwo martwych ptaków i ryb leżało na wodzie, jak gdyby samo sąsiedztwo tej straszliwej góry było złowrogiem dla wszelkiej żyjącej istoty.
Zewsząd otaczała mię mdła woń stęchlizny i rozkładającego się mięsa.
Żaden krajobraz ziemski nie może dać pojęcia o tym widoku ponurym, a tak potężnym.
Około południa zbliżałem się do brzegu małej wysepki, pokrytej zielonością, gdzie chciałem trochę odpocząć; stamtąd też zamierzałem obserwować co się stanie z Niewidzialnymi po ich przybyciu. Lecz wkrótce ujrzałem, że te kwieciste drzewa były rosnącemi na bagnie oleandrami, a zapach gorzkich migdałów, zdradzający obecność kwasu pruskiego w tych pięknych kwiatach, usuwał wszelką wątpliwość. Szczątki owadów,