Strona:PL Le Rouge - Więzień na Marsie.pdf/105

Ta strona została przepisana.

Robert był zawsze zdania, że wszystkie, nawet najszaleńsze wytwory naszej wyobraźni, istnieją gdziekolwiek we wszechświecie, a możliwości ich istnienia dowodzi fakt, że umysł nasz mógł je sobie wyobrazić.
Myśli te jednak zostały raptownie przerwane, a uwaga zwrócona na szczególnego i groźnego przeciwnika. Obecnie straszydło to leżało na piasku jak spłaszczony krąg, przypominając słońce, rysowane przez dzieci: twarz ludzką, otoczoną dokoła promieniami. Lecz ze zmianą kształtu zmieniła się i barwa jego; na czerwonawym piasku przybrało tenże sam kolor, jak to czynią polipy i kameleony. Była to teraz masa bezkształtna, klejowata, w której wszelkie podobieństwo do twarzy ludzkiej znikło bez śladu.
Robert nieco ochłonął z wrażenia i miał już odejść, gdy potwór dźwignął się z ziemi i po raz trzeci przeraził go zmienionym wyglądem.
Teraz było to jakby ogromne koło, pędzące po ziemi z zawrotną szybkością; długie, białe macki były wyprężone a wśród nich twarz ohydna, nabrzmiała, z wargami obwisłemi, miała jakiś wściekły wyraz. Jeszcze raz zmieniła ona barwę i była teraz krwistoczerwoną, a w tej czerwieni białawe i wypukłe oczy wyglądały przerażająco.
Ten szalony bieg po piasku nasunął Robertowi myśl, że potwór ucieka przed nim, aby się ukryć gdzie-indziej — lecz wkrótce poznał swoją pomyłkę! Dziwaczny jego przeciwnik okrążył go wielkiem kołem i pędził wciąż, bez ustanku, zataczając coraz to ciaśniejsze kręgi.
— Widocznie jest to zwykła taktyka tego wielonoga marsyjskiego — pomyślał Robert — chce mnie olśnić,