Strona:PL Le Rouge - Więzień na Marsie.pdf/11

Ta strona została przepisana.

Dziesiąta biła właśnie na zegarze wieżowym, kiedy Robert uderzył młotkiem[1] w bramę wskazanego domu.
Połowa bramy uchyliła się i zamknęła za nim natychmiast, a Darvel znalazł się na obszernym dziedzińcu, zarosłym wysoką trawą, ze studnią pośrodku, otoczoną balustradą z kutego żelaza.
— Czy tu mieszka pan Ardavena? — spytał.
— Proszę iść za mną — odezwał się głos cichy i bezbarwny.
Robert odwrócił się i spostrzegł człowieka w czarnem ubraniu, zapalającego małą latarenkę. Przy jej czerwonawem świetle dojrzał, iż jest to starzec, który wyglądał na zakrystjana, lub szwajcara: długie białe włosy i takiż zarost okalały twarz wyschłą i zawiędłą. Ręką, ozdobioną licznemi pierścieniami, podał Robertowi latarenkę, a sam zgarbiony, poszedł naprzód po ścieżce wydeptanej w trawie.
Po chwiejących się stopniach weszli na taras, ozdobiony bronzowemi sfinksami, drzemiącemi wśród szarozielonych kałuży.
Starzec otworzył drzwi, przeszedł sień zawieszoną portretami i podniósł skórzaną zasłonę.

Robert znalazł się w sali, szczególnie umeblowanej. W rogach jej stały na marmurowych podstawach dziwaczne, wielorakie bóstwa o głowach potwornych, a kadzielnice wyziewały wonne, odurzające dymy. Dokoła ścian stały nizkie, miękkie otomany, kryte aksamitem czarnym w złote wzory. Pełno tam było

  1. Starożytny zwyczaj, zastępujący późniejsze dzwonki, który się dotąd gdzieniegdzie utrzymał.