Strona:PL Le Rouge - Więzień na Marsie.pdf/114

Ta strona została przepisana.

Śmiał się, śpiewał i kpił sobie teraz ze wszystkich wampirów; światłość dzienna wróciła mu wiarę we własne siły, która tworzy wielkich ludzi i wielkie wydarzenia.
— Doprawdy — rzekł, śmiejąc się — jestem ostatnim tchórzem! Z moją siłą muskułów, podwojoną wskutek zmniejszonego przyciągania, wytłukę wszystkie wampiry! No, a teraz zabierzmy się do śniadania!
Świadomość niebezpieczeństwa dodała mu siły i odwagi — czuł się dość silnym do zniesienia tego, co go mogło czekać w tym dniu, rozpoczynającym się zaledwie.
Przejrzał się w jeziorku wody, aby zobaczyć rankę na szyi; była niewielką, lecz dała mu do myślenia.
— Do licha! — zawołał — możnaby myśleć, że te potwory znają dobrze anatomję... ta ranka jest na samej arterji szyjnej!
Przyłożył na rankę pogniecione wonne zioła, które mu się wydały podobne, jedne do mięty, inne do rozmarynu, melisy lub szałwji.
— Oto ciekawe odmiany! — mruknął — podaruję je ogrodowi Muzeum paryskiego, gdy powrócę na Ziemię!
Udał się potym do swojej «śpiżarni», której wampir, na szczęście, nie opustoszył; przyrządził sobie na śniadanie kawał soczystej pieczeni z wodnemi kasztanami, które mu zastępowały chleb i jarzyny.
Po śniadaniu wybrał się w drogę: wziął swój łuk, strzały, resztę mięsa z zabitych ptaków przywiązał sobie na plecach za pomocą sznurków z sitowia, a wrzuciwszy na ogień sporo gałęzi — puścił się w podróż.
Miał jednak tyle ostrożności, że idąc przez bagnisko, pokryte trzciną, co kilkanaście kroków łamał