Strona:PL Le Rouge - Więzień na Marsie.pdf/124

Ta strona została przepisana.

W kapitanie zaszła od tej chwili dziwna zmiana; uprzejmy dotąd gospodarz zmienił się jakgdyby w dowódcę wyprawy, spojrzenie jego nabrało ostrości, głos brzmiał prawie rozkazująco.
— Jesteście państwo jedynemi osobami, które będą widzieć to nadzwyczajne doświadczenie: ostrzegam też, że podczas całego tego widowiska musimy zachować najgłębsze milczenie: jeden ruch, jedno słowo może na nas sprowadzić najstraszniejszą klęskę.
— Rozumiem to, lecz po nieszczęściach i moralnych wstrząśnieniach, jakie przeszłam, żadne czary nie są zdolne mnie przestraszyć.
Powiedziała to z wielką stanowczością.
Za chwilę służący podał kapitanowi pochodnię z pachnącej żywicy; jej wonny jasny płomień palił się równo w spokojnem powietrzu.
— Teraz — rzekł gospodarz — wchodzimy do wieży. Rezydencja moja jest zbudowaną na miejscu dawnego pałacu pewnego radży indyjskiego, a wieża ta jest jedynym zabytkiem dawnych czasów. Jest ona ozdobioną na zewnątrz bogatemi rzeźbami, a ma tę osobliwość, iż nie posiada żadnego okna. Wszystkie jej sale, zbudowane z olbrzymich głazów, są całkiem ciemne, a najszczegółowsze badanie wszystkich ścian i ozdób nie wykryło żadnych otworów, któremi mogłoby się dostawać do środka powietrze, potrzebne do oddychania.
Kapitan otworzył drzwi — Alberta i Ralf ujrzeli przed sobą stopnie schodów, wykutych w granitowej ścianie.
Wijące się po ścianach powykrzywiane postacie, wykute w płaskorzeźbie, zdawały się wstępować w górę razem z ludźmi; zewsząd było widać przymrużone