Strona:PL Le Rouge - Więzień na Marsie.pdf/160

Ta strona została przepisana.

przecież jest jedynym obrońcą tych biedaków, na których ściągnął prześladowanie!
Ostatnie ognisko zastał prawie zagasłe, strażników przy niem nie było, natomiast w trzcinie nadbrzeżnej słychać było jakieś szamotanie się...
Pobiegł tam: nieszczęśliwy Marsjanin, pochwycony w połowie ciała przez potężne łapy jakiegoś zwierzęcia, ukrytego w zaroślach, rzucał się i chwytał rękami trzcinę i krzaki z jakąś rozpaczliwą siłą. On to napadnięty w pierwszym śnie, wydał ów krzyk, który zbudził Roberta.
Wśród krzaków, w dostatecznej odległości od ognia, błyszczały tysiące światełek; były to iskrzące oczy Erloorów, siedzących tam na czatach.
Nie było chwili czasu do stracenia: Robert zadał potężne uderzenie maczugą w tył głowy potwora, a ten ogłuszony ciosem, wypuścił trzymaną zdobycz. Nie dając mu czasu do obrony, Darvel zanurzył mu głęboko między łopatki swój nóż krzemienny. Zwierz ryknął stłumionym, chrapliwym głosem, zaczął bić ziemię wszystkiemi łapami, z pyska buchnęła fala czarnej krwi i wkrótce już nie żył.
Oswobodzony Marsjanin pobiegł do ogniska, na które natychmiast zaczął z pośpiechem i przerażeniem rzucać gałęzie, drżąc jeszcze ze strachu.
Robert przyciągnął do ogniska zabite zwierzę. Był to przepyszny okaz: łapy silne, jakby stworzone do kopania ziemi, miały palce połączone błoną, ułatwiającą pływanie; kły były bielsze od słoniowych, a futro miękkie i puszyste, jak u wydry morskiej.
Robert postawił stopę na powalonym wrogu i ruchami nakazał patrzącemu nań z uszanowaniem Marsja-