Strona:PL Le Rouge - Więzień na Marsie.pdf/165

Ta strona została przepisana.

Był zatem zdenerwowanym i wzburzonym a spokój, z jakim Eoja spała na swej macie, nie udzielał mu się wcale. Jakże niecierpliwie wyglądał pierwszego blasku jutrzenki!
Co pewien czas, z maczugą w ręku i nożem u pasa, obchodził wszystkie ogniska, budząc uśpionych, dorzucając gałęzi na ogień, badając okolicę — bardziej zajęty, niż Napoleon w wigilję bitwy pod Austerlitz.
Obłoki stały się ciemniejsze, stosy paliły się cicho i milczenie nocy przerywały tylko złowróżbne krzyki ptaków nocnych, które zdawały się wołać chrapliwie:
— Biada! biada!
Zmęczony Robert usiadł przy ognisku, lecz tu zauważył rzecz zatrważającą: z góry leciały ciągle jakieś drobniutkie ziarenka, spadały gęsto na ognisko i pokrywać je zaczęły białawą powłoką. Spojrzał w górę i dojrzał jakiś punkt ciemniejszy na tle chmur, wielki i ruchomy, z którego spadał na ognisko deszcz wilgotnego, czerwonawego piasku, coraz gęstszy, gwałtowniejszy, grożąc rychłem zasypaniem ognia.
Co robić? Niegodziwe Erloory krążyły tak wysoko, iż strzały nie mogły ich dosięgnąć. Obchodząc wioskę, widział je, jak spuszczały się całemi stadami na ziemię, to znów unosiły się w górę...
Zapewne wtedy robiły zapasy piasku.
Przerażała go szczególna zaciętość wampirów, które wybrały do zagaszenia jego ognisko z pomiędzy tylu innych; widział, że wkrótce musi ono zniknąć pod rosnącym wciąż pokładem piasku. Rozbudził małą Eoję, która mogła być żywcem zasypaną przez ten deszcz szatański.